Music on
Wróciłam. Stara część mnie wciąż we
mnie siedzi. I to w ogromnej ilości. Wróciłam. I nie boję się, że mogę zostać
zmiażdżona tak, jak rzeczywiście kiedyś mogłam być. Wróciłam. I chyba wszystkim
się to podoba. A już na pewno podoba się mnie samej. Nie chodzi o to, że przez
ostatni czas nie byłam sobą. Chodzi o to, że zgubiłam pewne wartości, które
kreowały moją wcześniejszą osobę. Wartości, które zawsze były ważne. Ale w
końcu je odnalazłam i już nigdy nie mam zamiaru gubić. Dziwne jest to, że zauroczenie
Malik'iem w tak szybkim tempie poszło w kompletne zapomnienie, lecz tak się
właśnie stało. Za sprawą wyłącznie jednej osoby. Osoby, która właśnie teraz
jest moim celem. Nie mam pojęcia jak to się może zakończyć, ani jakie skutki ze
sobą przyniesie, lecz pragnę spróbować. Bo w końcu co innego mi pozostało?
-
Sto jeden, sto dwa, sto trzy, sto cztery... Ile ty do cholery masz zamiar to
jeszcze robić? Sto sześć, sto siedem, sto osiem... - odzywa się Shila, jak zwykle z pełną buzią żarcia.
-
I tak nie masz co do roboty, więc mogłabyś mi pomóc. Albo chociaż wtórować -
odpowiadam, robiąc już sto piętnasty skłon na mięśnie brzucha, ale widocznie
nie jest mi dane poćwiczyć w spokoju bez narzekań mojej przyjaciółki. Mojej
życiowej kompanki. Mojej latarni morskiej. Mojej największej zmory. Ale kochanej
zmory. To trzeba przyznać.
-
Zwariowałaś? Wyglądam ci na jakiegoś mięśniaka, który żyje tylko i wyłącznie
treningami? Jestem artystką. A dopóki mój brzuch jest płaski, tyłek jędrny, a
cycki sterczące, nie mam zamiaru poddawać się tym wszystkim męczarnią.
-
Powiesz mi to, kiedy urodzisz dzieci i roztyjesz się jak ta dziewczyna z
"Jak urodzić i nie zwariować".
-
Mówisz o Jennifer Lopez?
-
Nie! - odpowiadam, patrząc na nią jak na wariatkę, bo kto jak kto, ale Jennifer jest prawdziwą
boginią. Gdybym mogła, najlepiej postawiłabym sobie w pokoju ołtarzyk z jej
zdjęciem, do którego składałabym nocne modły... Naprawdę bym tak zrobiła.
-
Tam wszystkie kobiety były w ciąży jakbyś nie zauważyła.
-
Och, Boże... Mówię o tej co pracowała w sklepie dla dzieci z tą blondynką,
która miała wzdęcia na wieczorku dla matek. Albo chciało jej się sikać? Nie
pamiętam...
-
Chodzi ci o tą modelkę? - patrzy na mnie z pewnością, a ja żałuję, że nie
założyłam skarbonki, do której za każdą swoją głupotę, Shila wrzucałaby sto
funtów. Już dzisiaj mogłabym za to jeździć na Majorkę, wylegiwać się na plaży i
pić drinki z palemką, zamiast siedzieć tu i ocierać czoło od potu. I piersi. I
tyłek.
-
Nie ważne - wzdycham i idę w stronę toalety, żeby wziąć lodowaty prysznic. Moja
buzia przypomina kolor zgnitej truskawki, a jedyne czego pragnę, to aby
powróciła do normalnych kolorów.
-
Wiem o kogo ci chodzi! O tą laskę, która zamieniła się strojem z tą blondynką,
która miała wzdęcia na wieczorku dla matek!? - odpowiada zadowolona, jak i w
pełni usatysfakcjonowana ze swojej błyskotliwości. Szkoda tylko, że tak późno
po nią poszła.
-
Taaa. Dokładnie o tą - mówię, i już prawie zamykam jej drzwi przed nosem, kiedy
słyszę dzwonek do mieszkania.
-
Sprawdź kto to - odzywam się, lecz Shila idzie w stronę swojego pokoju.
-
Ty zobacz! Ja muszę dokończyć swój obraz.
-
Nie możesz tego zrobić później? - pytam, jakbym oczekiwała inteligentnej odpowiedzi,
ale przecież wszyscy wiemy, że takowa nie nastąpi. Tak naprawdę nie nastąpiła w
ogóle, bo weszła do pokoju jakby udając, że już mnie nie słyszy, ale pomińmy
ten fakt. Robię miny typu: "Za jakie grzechy w takim stanie mam się
komukolwiek pokazywać?" i dumnie kroczę w kierunku drzwi.
-
Hej! - wita mnie szeroki uśmiech, zmierzwione włosy, niezwykła sylwetka ubrana
w niebieską koszulę i czarne jeansy oraz najpiękniejsza twarz jaką kiedykolwiek
widziałam. Chyba nie muszę wspominać o kim mowa?
-
O..eee. Hej! - jakimś cudem zdołuje wypalić, bo oczywiście nie może obok mnie
stać listonosz... Albo sąsiadka z drugiego piętra, której wręcz nienawidzę, ale
nawet ona byłaby w tym wypadku lepsza. Albo nawet komornik! Ktokolwiek, ale nie
mężczyzna, któremu mam zamiar urodzić dzieci! Dobra. Wcale tego nie
powiedziałam. Ani o tym nie pomyślałam. Nie. Niet. Nein.
-
Ćwiczyłaś? - pyta zdezorientowany, wciąż stojąc w drzwiach, więc uchylam je
szerzej, bo w końcu jak można być tak nieuprzejmym, prawda?
-
Trochę. Wiesz... Lekki jogging. Truchcik. Skakanka. Nic wielkiego.
-
Wyglądasz jakbyś przebiegła maraton - uśmiecha się jeszcze szerzej, a ja wcale
nie czuję się niekomfortowo, stojąc tu mokra od stóp do głów z twarzą koloru
wdzianka świętego mikołaja.
-
Co tak w ogóle tutaj robisz? - zmieniam szybko temat, bo to chyba jedyne co
może mnie uratować.
-
Chciałem cię zobaczyć. I przyjeżdżam z nowiną - staje na przeciwko mnie, łapiąc
za biodra.
-
Co takiego?
-
Zdaję się, że twoja osoba dość intensywnie wpłynęła na naszą aplikację.
-
Co mam przez to rozumieć? - odpowiadam zszokowana, nie myśląc już o tym, że
dotyka mojego mokrego ciała. Kij z tym.
-
Odnieśliśmy prawdziwy sukces. Dokładnie tak jak tego chcieliśmy. Wenbley, ten
młody dureń, oznajmił nam to dzisiaj na zebraniu.
-
To... świetnie! Naprawdę cudownie! - klaszczę w dłonie i skaczę jakbym miała
owsiki, ale nie potrafię się powstrzymać, ponieważ sprawia mi to cholerną
radość. Zupełnie jakbym to ja odniosła z czegoś sukces, a zważając na moją
nudną kadencje w firmie, chyba nie muszę wspominać, iż nigdy go nie odniosłam.
I znając życie nigdy nie odniosę.
-
Przynosisz mi szczęście Flo - dotyka mojego policzka, a ja zupełnie jak
zahipnotyzowana patrzę na jego dołeczki
w policzkach. W prawdzie robię się tak zdruzgotana, że jestem gotowa wsadzić w
nie palec, lecz nie decyduję się na ten czyn. - Nie tylko w pracy... - oznajmia
znowu, po czym całuje delikatnie moje usta, a ja już naprawdę czuję, że się rozpływam.
Zważając na ilość wody, która dodatkowo połyskuje na moim ciele, to wcale się
nie dziwię. - Jesteś moim talizmanem. Gadam jak jakiś idiota, ale naprawdę tak
czuję.
-
Nie gadasz jak idiota. Mówisz po prostu jak...
-
Jak zakochany wariat?
-
Tak. Coś w tym stylu - kiwam głową, uśmiechając się również. Zakochany wariat.
Boże. Jak to cudownie brzmi. Od teraz powinniśmy się tak nazywać. Co ja do
cholery wygaduję?
-
Może zostanę na trochę i razem to uczcimy? - widzę jego wzrok i bardzo dobrze,
wiem co oznacza. Tym właśnie wzrokiem stara mi się powiedzieć: "Zaraz cię
przelecę w tym przedpokoju i absolutnie nic mnie nie powstrzyma." Ale nie!
Ja stanowczo odmawiam. Śmierdzę, leją się ze mnie hektolitry wody i na dodatek
drażni mnie moja fryzura. A! I zapomniałabym o najważniejszym. Shila wciąż jest
w domu!
-
Nawet nie masz pojęcia co czuję, kiedy twoje ręce tak cholernie drażnią moje
biodra, ale muszę odmówić - robię zniesmaczoną minę i szczerze powiedziawszy
mam ochotę tupnąć nogą i obawiam się, że zaraz zacznę mówić jak dwuletnie
dziecko, które nie dostało cukierka, ale co do cholery poradzę, skoro naprawdę
żałuję tej odmowy?
-
Dlaczego? - pyta, wciąż mnie nie puszczając. Czuję, że się cofam, a to tylko
dlatego, że on swoim ciałem prowadzi mnie do mojego pokoju.
-
Emmm. No cóż. Jestem cała mokra i na dodatek obok siedzi moja przyjaciółka,
która o dziwo ma bardzo wyczulony słuch więc...
-
O! Siemka Harry! Nie słyszałam jak wszedłeś – słyszę głos brunetki, gdy ja tym
samym posyłam jej wzrok grozy.
-
Witaj! Cóż, jestem cichy jak myszka. To mój znak rozpoznawczy - teraz on mówi
jak dziecko, a ja chyba nigdy nie widziałam czegoś bardziej cudownego. Kto by
pomyślał, że sukces w firmie tak bardzo poprawi jego humor. A może to ja? Hmm..
W sumie kto wie. Przecież jestem taka zabawna... Tak, idiotko! Zaraz jeszcze
przed tobą klęknie i wręczy pierścionek z brylantem, a potem będziecie sobie
żyli długo i szczęśliwie.
-
Czego nie można powiedzieć o Flo! - brunetka chichocze, a ja z całych sił
zastanawiam się o co jej może chodzić, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
Patrzę na nią ze zmrużonymi oczami, kiedy w tym samym momencie Harry stara się
odnaleźć odpowiedź w moich oczach. Dobrze, że nie widzi mojej przyjaciółki,
która w owej chwili robi po cichu dziwne seksualne pozy i rozdziawia buzię jak
to tylko możliwe. Przeczuwam, że stara się udawać orgazm. Dlaczego muszę
mieszkać z psychopatką?
-
Em... Nie musisz nigdzie iść? - staram się zmienić temat i dopiero teraz
zauważam, że Shila trzyma w rękach jakiś ogromny prostokąt.
-
W sumie to tak. Skończyłam obraz. Jadę go zawieźć do galerii.
-
To świetnie! Pokaż go! - mówię, lecz kiedy go odwraca, jedyne co mogę dostrzec,
to parę dziwnych kolorowych plam. Hmmm. Co to do cholery jest?
-
Oh! Jest... bardzo pomysłowy. Co przedstawia?
- Summer, Summer, Summer. Ty mały
głuptasku... - w tym momencie warto nabąknąć, że nienawidzę kiedy tak do mnie
mówi, a jeszcze bardziej nienawidzę tego, gdy mówi to przy mężczyźnie, który
właśnie chcę uprawiać ze mną namiętny seks. - Skup się! To nie trudne. Co to
może przedstawiać?
-
Em... Tęczę? - odpowiadam nieśmiało, bo to na bank nie tęcza. W zasadzie nie
wiem co to jest. I nie wiem czy wie ktoś jeszcze oprócz niej samej.
-
Nie... Harry? - patrzy tym razem na szatyna, który jeszcze przed chwilą cicho chichotał
z mojej wpadki, lecz w momencie spoważniał.
-
No właśnie Harry. Co przedstawia ten obraz? - tym razem ja patrzę na niego
usatysfakcjonowana, wiedząc, że i tak nie zgadnie.
-
Hmm. No cóż. To bardzo twórczy obraz. Jestem pewny, że każdy zobaczy w nim coś
innego. Ale wydaję mi się, że to... otchłań? - pfff! Większej bzdury nie
słyszałam. Przykro mi, ale...
-
Tak! Jesteś w tym naprawdę dobry! A tak pełniej mówiąc. To otchłań namiętności.
Wspaniałe, prawda? - nie wiem czy ktoś sobie robi ze mnie żarty, czy mówi
poważnie, ale zaczyna się robić naprawdę dziwnie. I jaka otchłań namiętności!?
Ja tu widzę jakieś kolorowy wir szaleństwa! Czas iść na egzekucję.
-
Yhym. Jest naprawdę świetny - odpowiadam już lekko znużona, chociaż uważam, że
rzeczywiście obraz jest okej. Widocznie nie jestem na tyle twórcza, żeby
widzieć w nim otchłań namiętności.
-
No cóż. Lecę, nic tu po mnie. A wy bądźcie grzeczni. A ty idź w końcu pod
prysznic! Jesteś czerwona jak dupa pawiana - odpowiada na odchodne i jak gdyby
nigdy nic wychodzi. Moja Shila. Moja najlepsza przyjaciółka Shila.
-
Kiedy ona się stała taka wulgarna? - pyta mnie Harry, na co świdruję go
wzrokiem.
-
Zawsze taka była. Po prostu jej nie znałeś. A tak poza tym, skąd wiedziałeś, że
to otchłań?
-
Cóż. Jestem sprytniejszy niż ci się wydaję - uśmiecha się i znów chcę mnie
pocałować, ale ja się oddalam.
-
Gadaj! - nakazuję z miną cesarza rzymskiego. Kurcze. Mogłabym być cesarzem.
-
Pisało na samym dole obrazu - odpowiada, a ja robię wielkie oczy. Cóż za z
niego podstępny lisek. Pewnie gdyby nie to, że mój wzrok ostatnimi czasy lekko
szaleje, również bym zauważyła ten napis.
-
Jesteś bardzo niegrzecznym chłopcem, Panie Harry Styles! - patrzę na niego
wzrokiem kokietki, grożąc palcem. Naprawdę mam na niego ochotę. I tak naprawdę
chrzanie już ten prysznic. Pragnę go właśnie w tym momencie i tak też się
stanie.
-
Tak, Panno Evans. I nie ma Pani pojęcia co zaraz zrobię... - doskakuję do mnie
znów i zaczyna całować tak zachłannie, że miękną mi nogi, ale nie jestem
zdziwiona, bo za każdym razem gdy to robi, moja reakcja jest podobna. – Czas na
świętowanie.
***
WITAJCIE MOJE PTYSIE!
Jak na razie akcja niezbyt rozwinięta, ale już niebawem się troszkę pozmienia!
Nie wiem ile jeszcze rozdziałów będzie miało to opowiadanie, bo nie chcę go ciągnąć bezsensu,
także jeszcze pomyślimy.
Czekam na wasze opinie!
I bardzo się cieszę, że zostało was tak dużo!
KOCHAM!