sobota, 29 listopada 2014

NOWY BLOG!

Kochani!
Zapraszam was już teraz na nowego bloga, gdzie pojawił się prolog oraz rozdział 1.

A tutaj już jutro wieczorkiem nowy rozdział!
KOCHAM!


poniedziałek, 3 listopada 2014

24.We will run away to another galaxy. You know she's in love with me, she will go anywhere I go.

Music on



            Wróciłam. Stara część mnie wciąż we mnie siedzi. I to w ogromnej ilości. Wróciłam. I nie boję się, że mogę zostać zmiażdżona tak, jak rzeczywiście kiedyś mogłam być. Wróciłam. I chyba wszystkim się to podoba. A już na pewno podoba się mnie samej. Nie chodzi o to, że przez ostatni czas nie byłam sobą. Chodzi o to, że zgubiłam pewne wartości, które kreowały moją wcześniejszą osobę. Wartości, które zawsze były ważne. Ale w końcu je odnalazłam i już nigdy nie mam zamiaru gubić. Dziwne jest to, że zauroczenie Malik'iem w tak szybkim tempie poszło w kompletne zapomnienie, lecz tak się właśnie stało. Za sprawą wyłącznie jednej osoby. Osoby, która właśnie teraz jest moim celem. Nie mam pojęcia jak to się może zakończyć, ani jakie skutki ze sobą przyniesie, lecz pragnę spróbować. Bo w końcu co innego mi pozostało?

- Sto jeden, sto dwa, sto trzy, sto cztery... Ile ty do cholery masz zamiar to jeszcze robić? Sto sześć, sto siedem, sto osiem... - odzywa się Shila, jak zwykle z pełną buzią żarcia.

- I tak nie masz co do roboty, więc mogłabyś mi pomóc. Albo chociaż wtórować - odpowiadam, robiąc już sto piętnasty skłon na mięśnie brzucha, ale widocznie nie jest mi dane poćwiczyć w spokoju bez narzekań mojej przyjaciółki. Mojej życiowej kompanki. Mojej latarni morskiej. Mojej największej zmory. Ale kochanej zmory. To trzeba przyznać.

- Zwariowałaś? Wyglądam ci na jakiegoś mięśniaka, który żyje tylko i wyłącznie treningami? Jestem artystką. A dopóki mój brzuch jest płaski, tyłek jędrny, a cycki sterczące, nie mam zamiaru poddawać się tym wszystkim męczarnią.

- Powiesz mi to, kiedy urodzisz dzieci i roztyjesz się jak ta dziewczyna z "Jak urodzić i nie zwariować".

- Mówisz o Jennifer Lopez?

- Nie! - odpowiadam, patrząc na nią jak na wariatkę, bo kto jak kto, ale Jennifer jest prawdziwą boginią. Gdybym mogła, najlepiej postawiłabym sobie w pokoju ołtarzyk z jej zdjęciem, do którego składałabym nocne modły... Naprawdę bym tak zrobiła.

- Tam wszystkie kobiety były w ciąży jakbyś nie zauważyła.

- Och, Boże... Mówię o tej co pracowała w sklepie dla dzieci z tą blondynką, która miała wzdęcia na wieczorku dla matek. Albo chciało jej się sikać? Nie pamiętam...

- Chodzi ci o tą modelkę? - patrzy na mnie z pewnością, a ja żałuję, że nie założyłam skarbonki, do której za każdą swoją głupotę, Shila wrzucałaby sto funtów. Już dzisiaj mogłabym za to jeździć na Majorkę, wylegiwać się na plaży i pić drinki z palemką, zamiast siedzieć tu i ocierać czoło od potu. I piersi. I tyłek.

- Nie ważne - wzdycham i idę w stronę toalety, żeby wziąć lodowaty prysznic. Moja buzia przypomina kolor zgnitej truskawki, a jedyne czego pragnę, to aby powróciła do normalnych kolorów.

- Wiem o kogo ci chodzi! O tą laskę, która zamieniła się strojem z tą blondynką, która miała wzdęcia na wieczorku dla matek!? - odpowiada zadowolona, jak i w pełni usatysfakcjonowana ze swojej błyskotliwości. Szkoda tylko, że tak późno po nią poszła.

- Taaa. Dokładnie o tą - mówię, i już prawie zamykam jej drzwi przed nosem, kiedy słyszę dzwonek do mieszkania.

- Sprawdź kto to - odzywam się, lecz Shila idzie w stronę swojego pokoju.

- Ty zobacz! Ja muszę dokończyć swój obraz.

- Nie możesz tego zrobić później? - pytam, jakbym oczekiwała inteligentnej odpowiedzi, ale przecież wszyscy wiemy, że takowa nie nastąpi. Tak naprawdę nie nastąpiła w ogóle, bo weszła do pokoju jakby udając, że już mnie nie słyszy, ale pomińmy ten fakt. Robię miny typu: "Za jakie grzechy w takim stanie mam się komukolwiek pokazywać?" i dumnie kroczę w kierunku drzwi.

- Hej! - wita mnie szeroki uśmiech, zmierzwione włosy, niezwykła sylwetka ubrana w niebieską koszulę i czarne jeansy oraz najpiękniejsza twarz jaką kiedykolwiek widziałam. Chyba nie muszę wspominać o kim mowa?

- O..eee. Hej! - jakimś cudem zdołuje wypalić, bo oczywiście nie może obok mnie stać listonosz... Albo sąsiadka z drugiego piętra, której wręcz nienawidzę, ale nawet ona byłaby w tym wypadku lepsza. Albo nawet komornik! Ktokolwiek, ale nie mężczyzna, któremu mam zamiar urodzić dzieci! Dobra. Wcale tego nie powiedziałam. Ani o tym nie pomyślałam. Nie. Niet. Nein.

- Ćwiczyłaś? - pyta zdezorientowany, wciąż stojąc w drzwiach, więc uchylam je szerzej, bo w końcu jak można być tak nieuprzejmym, prawda?

- Trochę. Wiesz... Lekki jogging. Truchcik. Skakanka. Nic wielkiego.

- Wyglądasz jakbyś przebiegła maraton - uśmiecha się jeszcze szerzej, a ja wcale nie czuję się niekomfortowo, stojąc tu mokra od stóp do głów z twarzą koloru wdzianka świętego mikołaja.

- Co tak w ogóle tutaj robisz? - zmieniam szybko temat, bo to chyba jedyne co może mnie uratować.

- Chciałem cię zobaczyć. I przyjeżdżam z nowiną - staje na przeciwko mnie, łapiąc za biodra.

- Co takiego?

- Zdaję się, że twoja osoba dość intensywnie wpłynęła na naszą aplikację.

- Co mam przez to rozumieć? - odpowiadam zszokowana, nie myśląc już o tym, że dotyka mojego mokrego ciała. Kij z tym.

- Odnieśliśmy prawdziwy sukces. Dokładnie tak jak tego chcieliśmy. Wenbley, ten młody dureń, oznajmił nam to dzisiaj na zebraniu.

- To... świetnie! Naprawdę cudownie! - klaszczę w dłonie i skaczę jakbym miała owsiki, ale nie potrafię się powstrzymać, ponieważ sprawia mi to cholerną radość. Zupełnie jakbym to ja odniosła z czegoś sukces, a zważając na moją nudną kadencje w firmie, chyba nie muszę wspominać, iż nigdy go nie odniosłam. I znając życie nigdy nie odniosę.

- Przynosisz mi szczęście Flo - dotyka mojego policzka, a ja zupełnie jak zahipnotyzowana patrzę  na jego dołeczki w policzkach. W prawdzie robię się tak zdruzgotana, że jestem gotowa wsadzić w nie palec, lecz nie decyduję się na ten czyn. - Nie tylko w pracy... - oznajmia znowu, po czym całuje delikatnie moje usta, a ja już naprawdę czuję, że się rozpływam. Zważając na ilość wody, która dodatkowo połyskuje na moim ciele, to wcale się nie dziwię. - Jesteś moim talizmanem. Gadam jak jakiś idiota, ale naprawdę tak czuję.

- Nie gadasz jak idiota. Mówisz po prostu jak...

- Jak zakochany wariat?

- Tak. Coś w tym stylu - kiwam głową, uśmiechając się również. Zakochany wariat. Boże. Jak to cudownie brzmi. Od teraz powinniśmy się tak nazywać. Co ja do cholery wygaduję?

- Może zostanę na trochę i razem to uczcimy? - widzę jego wzrok i bardzo dobrze, wiem co oznacza. Tym właśnie wzrokiem stara mi się powiedzieć: "Zaraz cię przelecę w tym przedpokoju i absolutnie nic mnie nie powstrzyma." Ale nie! Ja stanowczo odmawiam. Śmierdzę, leją się ze mnie hektolitry wody i na dodatek drażni mnie moja fryzura. A! I zapomniałabym o najważniejszym. Shila wciąż jest w domu!

- Nawet nie masz pojęcia co czuję, kiedy twoje ręce tak cholernie drażnią moje biodra, ale muszę odmówić - robię zniesmaczoną minę i szczerze powiedziawszy mam ochotę tupnąć nogą i obawiam się, że zaraz zacznę mówić jak dwuletnie dziecko, które nie dostało cukierka, ale co do cholery poradzę, skoro naprawdę żałuję tej odmowy?

- Dlaczego? - pyta, wciąż mnie nie puszczając. Czuję, że się cofam, a to tylko dlatego, że on swoim ciałem prowadzi mnie do mojego pokoju.

- Emmm. No cóż. Jestem cała mokra i na dodatek obok siedzi moja przyjaciółka, która o dziwo ma bardzo wyczulony słuch więc...

- O! Siemka Harry! Nie słyszałam jak wszedłeś – słyszę głos brunetki, gdy ja tym samym posyłam jej wzrok grozy.

- Witaj! Cóż, jestem cichy jak myszka. To mój znak rozpoznawczy - teraz on mówi jak dziecko, a ja chyba nigdy nie widziałam czegoś bardziej cudownego. Kto by pomyślał, że sukces w firmie tak bardzo poprawi jego humor. A może to ja? Hmm.. W sumie kto wie. Przecież jestem taka zabawna... Tak, idiotko! Zaraz jeszcze przed tobą klęknie i wręczy pierścionek z brylantem, a potem będziecie sobie żyli długo i szczęśliwie.

- Czego nie można powiedzieć o Flo! - brunetka chichocze, a ja z całych sił zastanawiam się o co jej może chodzić, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Patrzę na nią ze zmrużonymi oczami, kiedy w tym samym momencie Harry stara się odnaleźć odpowiedź w moich oczach. Dobrze, że nie widzi mojej przyjaciółki, która w owej chwili robi po cichu dziwne seksualne pozy i rozdziawia buzię jak to tylko możliwe. Przeczuwam, że stara się udawać orgazm. Dlaczego muszę mieszkać z psychopatką?

- Em... Nie musisz nigdzie iść? - staram się zmienić temat i dopiero teraz zauważam, że Shila trzyma w rękach jakiś ogromny prostokąt.

- W sumie to tak. Skończyłam obraz. Jadę go zawieźć do galerii.

- To świetnie! Pokaż go! - mówię, lecz kiedy go odwraca, jedyne co mogę dostrzec, to parę dziwnych kolorowych plam. Hmmm. Co to do cholery jest?

- Oh! Jest... bardzo pomysłowy. Co przedstawia?

- Summer, Summer, Summer. Ty mały głuptasku... - w tym momencie warto nabąknąć, że nienawidzę kiedy tak do mnie mówi, a jeszcze bardziej nienawidzę tego, gdy mówi to przy mężczyźnie, który właśnie chcę uprawiać ze mną namiętny seks. - Skup się! To nie trudne. Co to może przedstawiać?

- Em... Tęczę? - odpowiadam nieśmiało, bo to na bank nie tęcza. W zasadzie nie wiem co to jest. I nie wiem czy wie ktoś jeszcze oprócz niej samej.

- Nie... Harry? - patrzy tym razem na szatyna, który jeszcze przed chwilą cicho chichotał z mojej wpadki, lecz w momencie spoważniał.

- No właśnie Harry. Co przedstawia ten obraz? - tym razem ja patrzę na niego usatysfakcjonowana, wiedząc, że i tak nie zgadnie.

- Hmm. No cóż. To bardzo twórczy obraz. Jestem pewny, że każdy zobaczy w nim coś innego. Ale wydaję mi się, że to... otchłań? - pfff! Większej bzdury nie słyszałam. Przykro mi, ale...

- Tak! Jesteś w tym naprawdę dobry! A tak pełniej mówiąc. To otchłań namiętności. Wspaniałe, prawda? - nie wiem czy ktoś sobie robi ze mnie żarty, czy mówi poważnie, ale zaczyna się robić naprawdę dziwnie. I jaka otchłań namiętności!? Ja tu widzę jakieś kolorowy wir szaleństwa! Czas iść na egzekucję.

- Yhym. Jest naprawdę świetny - odpowiadam już lekko znużona, chociaż uważam, że rzeczywiście obraz jest okej. Widocznie nie jestem na tyle twórcza, żeby widzieć w nim otchłań namiętności.

- No cóż. Lecę, nic tu po mnie. A wy bądźcie grzeczni. A ty idź w końcu pod prysznic! Jesteś czerwona jak dupa pawiana - odpowiada na odchodne i jak gdyby nigdy nic wychodzi. Moja Shila. Moja najlepsza przyjaciółka Shila.

- Kiedy ona się stała taka wulgarna? - pyta mnie Harry, na co świdruję go wzrokiem.

- Zawsze taka była. Po prostu jej nie znałeś. A tak poza tym, skąd wiedziałeś, że to otchłań?

- Cóż. Jestem sprytniejszy niż ci się wydaję - uśmiecha się i znów chcę mnie pocałować, ale ja się oddalam.

- Gadaj! - nakazuję z miną cesarza rzymskiego. Kurcze. Mogłabym być cesarzem.

- Pisało na samym dole obrazu - odpowiada, a ja robię wielkie oczy. Cóż za z niego podstępny lisek. Pewnie gdyby nie to, że mój wzrok ostatnimi czasy lekko szaleje, również bym zauważyła ten napis.

- Jesteś bardzo niegrzecznym chłopcem, Panie Harry Styles! - patrzę na niego wzrokiem kokietki, grożąc palcem. Naprawdę mam na niego ochotę. I tak naprawdę chrzanie już ten prysznic. Pragnę go właśnie w tym momencie i tak też się stanie.

- Tak, Panno Evans. I nie ma Pani pojęcia co zaraz zrobię... - doskakuję do mnie znów i zaczyna całować tak zachłannie, że miękną mi nogi, ale nie jestem zdziwiona, bo za każdym razem gdy to robi, moja reakcja jest podobna. – Czas na świętowanie.

***

WITAJCIE MOJE PTYSIE!
Jak na razie akcja niezbyt rozwinięta, ale już niebawem się troszkę pozmienia!
Nie wiem ile jeszcze rozdziałów będzie miało to opowiadanie, bo nie chcę go ciągnąć bezsensu,
także jeszcze pomyślimy.
Czekam na wasze opinie!
I bardzo się cieszę, że zostało was tak dużo!

KOCHAM!